Zjazd Generalnej Konferencji to nie wakacje

[vc_row][vc_column][vc_column_text]

W czwartek, na dwa dni przed końcem Zjazdu Generalnej Konferencji delegaci Zofia Włodarczyk i Mariusz Radosh udzielili przedstawicielowi AAI wywiadu na temat zjazdowej „kuchni”, czyli tego czego nie widać, a bardzo intensywnie się dzieje, pracy w Komitecie Nominacyjnym.

Zofia Włodarczyk od pięciu lat jest radną Rady Naczelnej Generalnej Konferencji oraz Stałego Komitetu Prawa Zborowego. Podczas Zjazdu wybrana została do Komitetu Nominacyjnego, którego zadaniem było zaproponowanie Zjazdowi kandydatów na poszczególne urzędy  Generalnej Konferencji.

ANDRZEJ SICIŃSKI:  — Jak wygląda praca w Komitecie Nominacyjnym podczas Zjazdu Generalnej Konferencji?

Zofia WodarczykZOFIA WŁODARCZYK:  — Ogromna i bardzo wyczerpująca. Zaczynała się od ósmej rano do obiadu, czasem nawet przerywanego, i dalej aż do wieczora. Praca ta jest też różna — kandydatów na niektóre urzędy wybiera się  szybko, a na inne po długiej dyskusji. W skład komitetu wchodzi 10 proc. wszystkich delegatów. Tym razem było to 225 osób. Najpierw wybierany jest przewodniczący Kościoła, a potem on sam, już po wyborze, uczestniczy w obradach Komitetu.

— Czy w poszukiwaniu kandydatów na poszczególne urzędy rozważa się różne nazwiska?

— Oczywiście. Jak zawsze. Każdy z członków Komitetu może zgłaszać kandydatury. Nie jest tak, że przychodzi ktoś z teczką z nazwiskami i już wszystko jest, jak to się mówi, zaklepane. Są wypowiedzi, ocena, głosowanie.

— Tajne?

— Tak.

— Ile dni trwały prace Komitetu?

— Zaczęliśmy w pierwszy czwartek wieczorem. Ustaliliśmy procedury, wybraliśmy przewodniczącego i sekretarza Komitetu Nominacyjnego oraz ich zastępców. Z naszego wydziału w Komitecie były trzy osoby, w tym ja.

— Kogo wybiera ten główny  Komitet Nominacyjny?

— Przewodniczącego Kościoła, wiceprzewodniczących, sekretarza i skarbnika, i ich zastępców, urzędników służby audytorskiej, dyrektorów poszczególnych departamentów, czyli sekretariatów Kościoła, i ich zastępców, czasem kilku.

— Czy miałaś odczucie osobistego wpływu na obrady? Może składałaś jakieś propozycje, wnioski?

— Zabierałam głos, choć kilka razy też się wycofywałam, bo inni przede mną powiedzieli to, co chciałam wyrazić. Ale szczerze powiedziawszy, głos Europy ginie na tle tak dużej reprezentacji z innych wydziałów.

— Czy sposób podejścia do obradowania reprezentantów tych innych wydziałów — z Afryki, Azji, Ameryki Południowej — jest różny od europejskiego czy północnoamerykańskiego? Czy zwracają uwagę na to samo co my?

— Na pewno są różni. Każdy z nas jest osadzony w swojej kulturze. Wpływa to nawet na sposób naszych wypowiedzi. Ameryka Północna i Europa bardziej zwraca uwagę na kompetencje kandydatów, natomiast przedstawiciele innych wydziałów często w swojej argumentacji mówili, np.: Dobrze znam tę osobę, bo w dzieciństwie chodziłem z nią do szkoły, znamy się z tej samej ulicy itp.

— Czyli argumentacja bardziej emocjonalna niż merytoryczna? 

— Tak.

— Co na tym Zjeździe było twoim zdaniem najważniejsze?

— Dla wielu środa, dzień dyskusji nad ordynacją kobiet. Ale niekoniecznie to może być najważniejsze. Przecież dyskutowano jeszcze pewne drobne zmiany w niektórych podstawowych zasadach wiary. Jednak głosowanie nad ordynacją pastorską kobiet pokazało, że nie jest to temat do końca rozwiązany. Świadczy o tym ilość głosów na tak — 977 w stosunku do tych na nie — 1381. I ta różnica się zmniejsza. Jeszcze na jesiennym posiedzeniu Rady Naczelnej Generalnej Konferencji była większa. Obecne zmniejszenie się tej różnicy mnie zaskoczyło. Spodziewałam się, że będzie dużo większa.

— To znaczy, że ktoś kogoś przekonał do zmiany zdania.

— To znaczy, że ludzie zaczęli studiować ten temat i zmiana stanowiska wydaje się tylko kwestią czasu. Wiem na pewno, że nie we wszystkich wydziałach zadziałał przekaz informacji tak dobrze jak w naszym. Wszyscy delegacji TED-u dostali opracowany przez specjalny komitet materiał w języku angielskim z prezentacją wszystkich stanowisk w kwestii ordynacji pastorskiej kobiet. Wielu delegatów z innych wydziałów mogło albo nie dostać tego materiału, albo dostali tylko w języku angielskim, którego nie rozumieli, nie mieli więc okazji zapoznać się bliżej ze stanowiskami innymi niż własne.

— Wielu łączy ordynację pastorską kobiet z przyszłą akceptacją dla związków homoseksualnych, a przedtem jeszcze związków partnerskich, i boją się tzw. ruchomego horyzontu. Dlatego nie chcą się zgodzić na to, co uważają za pierwszy krok do tych dalszych niepożądanych zmian.

— Aczkolwiek to tylko ich interpretacja, bo o tym w ogóle nie było mowy. Była to tylko kwestia ordynacji pastorskiej kobiet. Tym bardziej, że jest taka potrzeba w wielu krajach, uniach. I nie mówię tu nawet o Europie, ale głównie o Azji.

— Choć słyszałem, że już pierwszego dnia, jeszcze przed moim pojawieniem się tu, jeden z delegatów z Holandii podnosił kwestię akceptacji dla związków partnerskich. Temat jednak nie został nawet podjęty. Ale potem ten sam delegat wypowiadał się za ordynacją pastorską kobiet. Nie wiem, czy takie, choćby personalne, łączenie tych tematów nie szkodzi samej idei ordynacji pastorskiej kobiet.

— Obawiam się, że szkodzi. Wywołuje złe emocje i nieuprawnione skojarzenia. A wcale nie o to chodziło.

Kolejnym rozmówcą był Mariusz Radosh — też od pięciu lat radny, ale Rady Wydziału Transeuropejskiego (TED).

— Byłeś tu członkiem Komitetu Nominacyjnego, ale innego. Jak to jest z tymi komitetami?

Mariusz RadoshMARIUSZ RADOSH: — Komitet Nominacyjny Zjazdu Generalnej Konferencji składa się z głównego Komitetu, którego członkiem jest Zosia, oraz dokooptowywanych do niego przedstawicieli poszczególnych wydziałów, ale tylko na czas wybierania kandydatów na urzędników tych wydziałach, których te osoby są przedstawicielami. I właśnie ja należałem do takiego „wydziałowego” Komitetu Nominacyjnego.

— Jak przebiegało wyłanianie kandydatów na samych przewodniczącego, sekretarza i skarbnika TED?

— Pracę Komitetu Nominacyjnego prowadził jeden z wiceprzewodniczących generalnej Konferencji. Myślę, że zaprezentował coś, co powinno być w naszym Kościele na niższych szczeblach standardem prowadzenia takich komitetów. Najpierw zaprezentował cechy, jakim powinna odpowiadać osoba na stanowisko do obsadzenia. Każdy członek Komitetu dostał kartkę papieru, na której napisał nazwisko osoby, która według niego do tego by się nadawała. Przez grzeczność i zwyczaj bierze się też pod uwagę osoby dotychczas pełniące te funkcje. Potem nazwiska te spisuje się z tych kartek na tablicę. Każde jest dyskutowane. Osoby, których to dotyczy, a są na sali, wychodzą. Potem jest jeszcze jedna runda pracy, podczas której ostatecznie wybiera się jedno nazwisko kandydata do zaproponowania delegatom.

— A potem wybrany już przewodniczący wydziału proponował w Komitecie Nominacyjnym nazwiska dalszych urzędników swojego wydziału?

—  Nie. Procedura była dokładnie taka sama. Pastor Kamal najpierw przedstawił strategię pracy TED, jak powinna ona wyglądać, co należy zmienić. To było dla nas bardzo pozytywnie zaskakujące.

— A co konkretnie było takie zaskakujące?

— Po pierwsze niekonwencjonalne i odważnie myślenie. Nie chodzi o to, by kontynuować to, co było, a jedynie wprowadzać jakieś drobne ulepszenia, a stanowiska do zajęcia wypełnić nazwiskami. Pastor Kamal już w lutym spotkał się z przewodniczącymi wszystkich unii [czyli tzw. Kościołów krajowych — dop. AAI] by przedyskutować z nimi priorytety i punkty ciężkości. Analizowano to co jest i co nam jest potrzebne. Jesteśmy bowiem stosunkowo małym wydziałem z niewielką liczbą urzędników, dlatego nasz „zasoby ludzkie” trzeba optymalnie zagospodarować. I tu pojawiły się odważne propozycje.

Z.W.: — Zazwyczaj wydziały odwzorowują swoją strukturą organizację pracy w Generalnej Konferencji. To, co zaproponował przewodniczący Kamal to przemieszanie w TED różnych sekretariatów i skupienia się raczej na pewnych zadaniach do wykonania, które będą wykonywały dwie czy trzy osoby, a nie jak do tej pory jedna odpowiedzialna za określony sekretariat. To coś zupełnie innego — koncentracja na pracy zespołowej, wykonaniu pewnego zadania, osiągnięciu celu nawet przy jednoczesnej współpracy kilku sekretariatów. I jeszcze jedna innowacja — skupienie się nie tylko na osobach pełniących urząd w danym sekretariacie, ale także zagwarantowanie środków w budżecie na konsultantów z zewnątrz, na ludzi z unii, może mniej doświadczonych, ale będących bliżej ludzi i tego typu zadań. Tu chodzi jednocześnie o wychowywanie na przyszłość następców dla osób obecnie pełniących określone urzędy — takie planowanie następców.

 MARIUSZ RADOSH: — Przewodniczący Kamal przedstawił też ciekawie plany współpracy z Newbold College w sprawie kształcenia liderów Kościoła. Pastorzy bowiem zostają nimi, bo chcą pomagać ludziom, aż tu nagle zaczynają awansować, stawać się liderami, nawet menadżerami, ale zupełnie nie mają do tego przygotowania…

— Takiej kultury organizacyjnej…

— Tak. Nie za bardzo znają się na prawie i procedurach. Nie do końca rozumieją, jak działa Kościół, nie znają się na finansach. Jednym z obecnych priorytetów będzie kształcenie w uniach liderów rozumiejących funkcjonowanie Kościoła.

— Wróćmy do przebiegu posiedzenia Komitetu Nominacyjnego TED.

—  Skończyło się przed północą, ale nawet nie zauważyliśmy upływu czasu, tak było ciekawe. Jak patrzyłem na stół, gdzie przewodniczący miał wszystko poukładane, notatki, rysunki, diagramy — byłem pod wrażeniem. Widać było, że spędził nad tym dużo czasu. To pod jego przewodnictwem nie był nawet Komitet Nominacyjny, co raczej komitet ds. strategii. Najpierw ją dyskutowaliśmy, a następnie do niej szukano osób.

— Jak ich szukano?

— Oczywiście można było rzucać na stół nazwiska, jakie się komu przypomną, ale uzgodniliśmy, że do tej strategii pastor Kamal poda swoje propozycje, a my, jeśli nam się nie spodobają, zgłosimy inne. Dyskusja była bardzo merytoryczna, konkretna. Atmosfera kapitalna. Było w tym czuć twórczy ferment i duże intelektualne zaangażowanie w to, by Kościół działał jak najskuteczniej. Przewodniczący był też otwarty na nasze sugestie. Mówił nawet, że jeśli przedstawia swoje wizje zbyt szybko, jeśli czegoś nie rozumiemy, to odłóżmy to i jeszcze do tego wrócimy.

Z.W.: — Te wizje przewodniczący snuł już w lutym. Zafascynowały nas. Ale sam doszedł do wniosku, że na pewne kroki daleko sięgające w przyszłość nasz Kościół jeszcze nie jest dostatecznie gotowy. Kamal to strateg, analityk.

— A jakiś przykład tych fascynujących wizji…

Z.W.: — Nie możemy zdradzać tego, o czym wtedy mówił na Komitecie Nominacyjnym.

M.R.: — Nie możemy o tym mówić przed czasem, bo będzie to jeszcze omawiane jesienią na Radzie Wydziału, ujawnianie tych rzeczy przed czasem może im zaszkodzić. Nowością jest to, że dla realizacji swoich planów przewodniczący Kamal nie sięgał, jak to było w zwyczaju, do już będących do jego dyspozycji urzędników, ale sięgnął nawet po zwykłych pastorów  z terenu, pracowników z Newbold. Dogadał się też z rektorem Newbold, by część etatu pracownika Newbold, który ma kontakt z młodzieżą i jest bliżej spraw teologicznych i duszpasterskich, była poświęcona dla spraw młodzieży. I pomimo tego, że dyrektorem ds. młodzieży będzie Janusz Kovac Biro, to będzie mu w tym pomagało jeszcze dwóch innych pracowników — jeden zajmie się kampami młodzieżowymi, a drugi pracą wśród nastolatków. I co ciekawe nie będą podlegać Januszowi, ale bezpośrednio Kamalowi. To pewnego rodzaju nowość w podejściu, taki teamwork.

— Ale czy przewodniczący poradzi sobie z bezpośrednim nadzorowaniem nawet pomocników swoich urzędników?

—   Powiedział, że chce przez kilka miesięcy to nadzorować, nadać kierunek, a potem bezpośrednią kontrolę już pozostawić innym. Jeszcze nie wszystko jest tu dopięte. Jeszcze będziemy o tym rozmawiali jesienią. Popatrzymy jak to działa. Młodzież jest w każdym razie priorytetem. Przewodniczący chciałby też skończyć z takim funkcjonowaniem „silosowym”, charakterystycznym dla koncernów. „Ja jestem odpowiedzialny z kadry i tylko to mnie obchodzi — to mój silos. A ja za  komunikację i tylko to mnie obchodzi — bo to mój silos”. Każdy na swój silos i nie ma między nimi dobrej komunikacji. Jednym z rewolucyjnych kroków jest rezygnacja na poziomie wydziału z dyrektora ds. misji…

— Chcesz   powiedzieć, że odtąd każdy z wydziałowych departamentów, sekretariatów ma się czuć odpowiedzialny za misję realizowaną we własnym zakresie i na swój sposób?

— Dokładnie. Każdy z nich ma być ukierunkowany na misję z akcentem czy to na rodzinę, czy na młodzież itd. Do tej pory bowiem było tak, że jak coś było związanego z misją, to zaraz wołano Janusza Kovaca Biro, by się tym zajmował. Trzecia rzecz, która jest nowym podejściem to zdjęcie maksymalnie dużo pracy administracyjnej z liderów tych sekretariatów na szeroko pojęty dział księgowy — rozliczanie projektów, wypełnianie różnych danych, tabelek itp.

— Żeby ci najbardziej kreatywni mogli się skoncentrować na tym, co najważniejsze, a nie musieli się borykać z tym, czego pewnie nie znoszą…

— Tak. Chodzi o pewne czynności rutynowe, które na podstawie dostarczonych informacji może zrobić ktoś inny. Tu też już podjęto pewne czynności personalne, przesunięcia.

— A co do samego Zjazdu Generalnej Konferencji, jakieś zaskoczenia?

— Jestem zaskoczony tym jak ciężko musza tu pracować przywódcy i różne komitety. To wyczerpujące. Pastor Kamal mówił mi, że swoje posiedzenia zaczyna o szóstej rano, a w moim Komitecie kończył pracę o północy. To nie są wakacje. Sama moja praca tylko w Komitecie Nominacyjnym TED angażowała mnie i czasowo, i emocjonalnie, i intelektualnie. A w dodatku w języku, którym się na co dzień nie posługuję.

Z.W. — To ja jeszcze o plusach. Chodzi mi o sposób prowadzenia posiedzeń przez pastora Kamala — taki bardziej nieformalny, bezpośredni, sprzyjający otwartej nieskrępowanej wymianie myśli.

— Mariuszu, wiemy jak zdecydował Zjazd, ale czy ty jesteś za ordynacją pastorską kobiet?

— Dla mnie to, że ktoś postuluje ordynację pastorską kobiet to znak czasu. To nie tyle oznaka siły kobiet, co obecnej słabości mężczyzn w naszym Kościele.

— To chyba problem nie tylko naszego Kościoła, ale całej zachodniej cywilizacji. Mężczyźni niewieścieją, a kobiety stają się bardziej męskie, przejmują ich role.

— Temat ordynacji pastorskiej kobiet oznacza wycofanie się mężczyzn z życia Kościoła, ze służby, nie interesowanie się nią, zostawianie jej kobietom.

— Możemy nad tym ubolewać, ale jeśli już tak gdzieś jest, to dlaczego im tego nie umożliwić w pełni?

— Właśnie. To jest jak w sytuacji pozostawionej przez męża kobiety, która dla ich dzieci musi się stać również ojcem. Nie wiem, czy ona tego chce, ale musi ze względu na sytuację.  W tym sensie jestem za tą ordynacją.

— Zosiu, chcesz coś dopowiedzieć do słów Mariusza?

— Pewnie nie wszystkie kobiety zgodziłyby się z argumentacją Mariusza. Zgodzę się, że w wielu zborach wybiera się na starszych zboru kobiety nie dlatego,  że one tego tak bardzo chcą, ale że albo mężczyźni nie chcą, albo nie mają odpowiednich kompetencji. Ale myślę też o poczuciu powołania u kobiety oraz poczuciu równości płci. Wiele kobiet mogło się po tym głosowaniu poczuć osobami drugiej kategorii.

— Dziękuję za rozmowę.

[/vc_column_text][/vc_column][/vc_row][vc_row][vc_column][vc_text_separator title=”San Antonio, Stany Zjednoczone `{`A. Siciński/AAI fot. A. Siciński`}`” title_align=”separator_align_right” el_width=”100″][/vc_column][/vc_row]