Kryzys miłości
Kryzys to pojęcie, które do niedawna łączyliśmy tylko z największymi katastrofami. Kryzys ekonomiczny, humanitarny, finansowy czy ostatnio pandemiczny – w tych kategoriach najczęściej rozpatrywaliśmy to zagadnienie. Do kryzysu można się także przyzwyczaić i wtedy wcale nie wydaje się on już taki trudny. Przepis jest dość prosty: trochę znieczulenia, umiejętności zamykania oczu, czasami zatykania uszu i całkowite zorientowanie na sobie, własnych sprawach. No i najważniejsze – ani odrobiny empatii.
Kilka lat temu szwedzka organizacja pozarządowa STHLM Panda przeprowadziła doświadczenie społeczne. W windzie jednego z bloków mieszkalnych umieszczono kamerę, a para aktorów w ciągu dwóch dni kilkakrotnie odgrywała tę samą scenę, w której mężczyzna przewraca kobietę i mówi w jej kierunku obraźliwe słowa. Badano reakcje osób obecnych w windzie. Wyniki były zaskakujące – spośród dziesiątek osób, które przewinęły się przez windę, tylko jedna kobieta stanowczo zareagowała na zachowanie mężczyzny.
Nie widzę, nie słyszę, nie mówię
Raz na jakiś czas w mediach czytamy bądź słyszymy o wszechobecnej znieczulicy. Pod to zjawisko podciągamy wiele niedoskonałości ludzkiej natury. Kiedy pewne stresujące zdarzenie ma więcej niż kilku obserwatorów, paradoksalnie trudniej o jakąkolwiek reakcję. Jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest rozmycie odpowiedzialności. W ten sposób istnieje mniejsze prawdopodobieństwo wystąpienia u świadków takiego zdarzenia poczucia winy.
W stresowych i trudnych sytuacjach często nie wiemy, jak się zachować. Szukamy wskazówek w zachowaniu ludzi dookoła nas i dostrzegając brak reakcji z ich strony, wnioskujemy, że sytuacja widocznie nie jest aż taka zła. Koło niestety się zamyka, ponieważ inni świadkowie danej sytuacji wyciągają identyczne wnioski z naszej postawy. Strach przed odrzuceniem przez grupę będzie blokował naszą reakcję. Obawa przed brakiem akceptacji zmusi nas do odwrócenia wzroku.
Lekcja historii
Kiedy taka postawa powtarza się wielokrotnie, bardzo szybko uczymy się ulegać wpływowi środowiska i odkładamy na bok własne przekonania. W niedługim czasie może się nawet okazać, że nasz światopogląd lub zasady uległy znacznemu zniekształceniu, a konsekwencje wcale nie wydają się takie złe.
Izrael – naród wybrany przez samego Boga – potrafił w jednym momencie zawierzyć Stwórcy całe swoje życie (wyjście z Egiptu), by za chwilę zwątpić w to, że ma On dla nich cokolwiek dobrego do zaoferowania (wątpliwości związane z wejściem do Kanaanu). Jak to możliwe? – pytamy naiwnie. Ano właśnie tak – małymi krokami. Najpierw była myśl, później wątpliwość. Nikt nie powiedział właściwych słów w odpowiednim momencie i całe pokolenie musiało unieść ciężar czterdziestoletniej tułaczki.
Światełko w tunelu
Sytuacja na granicy polsko-białoruskiej przybrała nieoczekiwany obrót. Choć nikt się tego nie spodziewał, a przynajmniej większość traktowała to jako abstrakcyjny scenariusz, wyziębieni i pozostawieni bez pomocy migranci zaczęli umierać.
W akcie solidarności z migrantami i okazania im konkretnej pomocy osoby mieszkające w strefie nadgranicznej zapalają w oknach swoich domów zielone lampy. To sygnał dla potrzebujących, że w tym miejscu otrzymają podstawową pomoc. To takie proste, a zarazem takie trudne.
„Każdego więc, który mię wyzna przed ludźmi, i Ja wyznam przed Ojcem moim, który jest w niebie; ale tego, kto by się mnie zaparł przed ludźmi, i Ja się zaprę przed Ojcem moim, który jest w niebie”
Ewangelia Mateusza 10,32-33
Czy jako chrześcijanie jesteśmy dzisiaj gotowi pokazać ludziom takie światło? Jak wielu z nas pomiędzy sprawami życia codziennego jest w stanie znaleźć czas dla drugiego, obcego przecież człowieka? Bez oglądania się na reakcje innych, bez odwracania oczu, ale ze szczerą gorliwością i otwartym sercem?
Podobnie jak światła w domach mieszkańców strefy nadgranicznej świecą się całą dobę, tak i nasze „światło” powinno być widoczne nie tylko w wybrane dni tygodnia lub w określonych godzinach. Nie tylko jako deklaracja w internetowym wpisie, ale także w realnym świecie. To trudne, ale możliwe. Wszystko zależy od tego, czy naprawdę jesteśmy wpatrzeni w ewangeliczny, pełen miłości i szacunku do drugiego człowieka obraz Chrystusa.
Jesteśmy?
Daniel Kluska