Inflacja wszystkiego

Nasze zdrowie publiczne toczy właśnie wirus, a naszą gospodarkę — inflacja. I gdyby toczyła tylko gospodarkę, moglibyśmy być w miarę spokojni. Ale inflacja dotyka też innych sfer życia.

Pamiętam swój pierwszy samochód — volkswagena passata. Miał już 15 lat, gdy w 1987 roku kupili mi go rodzice na zakończenie studiów. Piękny był… ale tylko z wierzchu. Szybko zaczął się psuć i półtora roku później go sprzedałem. Nie pamiętam za ile, ale pamiętam, co kupiłem za wszystkie te pieniądze — po trzech miesiącach akurat w tamtym momencie zaszalałej inflacji — rower i jeszcze jakąś drobnostkę.

Kto z mojego pokolenia nie miał podobnych doświadczeń? Różnie je przeżywamy. Silniej pewnie ci, którzy mają coś odłożone — czują się przez inflację (lub tych, którzy ją wywołali) okradani. Słabiej ci, którzy żyją od pierwszego do pierwszego. Może nie czują się okradani, bo nic nie mają, ale na coraz mniej ich stać nawet w Biedronce.

Gdzie ten niedawny przecież czas, kiedy wielu Polaków po raz pierwszy w życiu doświadczało deflacji, czyli spadku cen skutkującego tym, że za tę samą ilość pieniędzy po pewnym czasie można było kupić więcej towarów i usług? W historii III RP deflacja wystąpiła tylko raz i utrzymywała się przez 28 miesięcy, to jest od lipca 2014 roku, przez luty 2015 roku, kiedy to spadek cen był największy, do grudnia 2016 roku. Od tego czasu ceny nam już rosną i za te same pieniądze możemy nabyć coraz mniej, a ostatnio znacznie mniej. Już na początku roku dane GUS-u wskazywały na bardzo rosnącą inflację, ale epidemia i zamknięcie gospodarki oraz dodrukowywanie miliardów złotych przez NBP tylko ten proces przyspieszyło.

Ale inflacja ma też inne wymiary — kto wie, które gorsze…

Dotyka nas coraz boleśniej inflacja słów. Ona też różnie się objawia. Choćby przez używanie słów nacechowanych nadmierną ekspresją, agresją. Rzeczy już nie bywają świetne, ale „super” i „mega”. Przeciwnika w dyskusji już się nie „pokonuje”, tylko „miażdży”. Słyszymy, że ktoś kogoś „zaorał” swoją argumentacją. Czymże są słowa „patriotyzm” czy „Polska”, kiedy przykrywa się nimi różne geszefty lub padają z ust ludzi, którym nie dalibyśmy do przypilnowania nawet starego roweru? Co się dzieje, że im bardziej wzniosłych słów ktoś używa, tym bardziej coś nam mówi, żeby mocno trzymać portfel? Słowa nie tylko tracą swoje pierwotne znaczenie, ale wręcz nabywają znaczeń odwrotnych. Prawo staje się bezprawiem, a bezprawie prawem — jak w PRL-u, kiedy teoretycznie mieliśmy demokrację, tyle że „ludową”, która z prawdziwą miała tyle wspólnego, ile krzesło z krzesłem elektrycznym. Na inflację słów wpływa powszechne posługiwanie się kłamstwem i manipulacją, używanie słów nieadekwatnych do sytuacji oraz zmienianie ich znaczenia. Przez inflację słów przestajemy sobie ufać.

Ile warte są jeszcze przysięgi małżeńskie, że „ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że cię nie opuszczę aż do śmierci”? Epidemia obnażyła prawdziwy stan uczuć w wielu rodzinach — gwałtowny wzrost przemocy domowej. A psychologowie przewidują jeszcze rychły wzrost liczby rozwodów, też postepidemiczny. Miłość, wierność, uczciwość i trwałość zżera na naszych oczach inflacja uczuć. Małżonków trzyma dziś ze sobą bardziej wspólny kredyt na mieszkanie niż uczucie.

Dotyka nas też inflacja wartości. Rzeczy ważne dla wcześniejszych pokoleń, dla obecnych już się nie liczą. Wolność sprzedaje się za bezpieczeństwo, prawdę za srebrniki, a miłość za seks. Mądrość i wiedzę się wyśmiewa lub ostentacyjnie lekceważy. Kulturę wyższą spycha się na margines, zastępując powszechnie formami „kulturopodobnymi”. Ludzie kulturalni traktowani są „z buta”. Ich kultura, uprzejmość i wstrzemięźliwość w ocenach i mowie wykorzystywane są przeciwko nim przez tych, którzy z nikim i niczym się nie liczą. Pokój społeczny zastąpiła nawalanka. Autorytety się depcze.

Ten koronawirus kiedyś przestanie nam zagrażać. Kryzys gospodarczy też pewnie kiedyś minie. Ale co stanie się z nami jako Narodem, gdy nie odzyskamy szacunku do siebie nawzajem jako współobywatele jednej Rzeczypospolitej?

Okładkowy zegar tyka nie tylko światu, tyka i Polsce.

Andrzej Siciński

Powyższy felieton pochodzi z najnowszego, majowego wydania miesięcznika „Znaki Czasu”.

Wychodząc naprzeciw swoim czytelnikom i w związku z sytuacją panującą w kraju, Wydawnictwo Znaki Czasu zdecydowało się udostępnić miesięcznik w wersji elektronicznej zupełnie za darmo. 

Czasopismo do pobrania poniżej!

Media